Smak wakacji

Chorwackie perełki

Wiedeń - ciekawe miejsce dla dzieci

Ten wyjazd na wakacje zaczął się nietypowo, gdyż postanowiliśmy urozmaicić sobie trasę do Monfalcone przystankiem w Wiedniu. Polecam wszystkim jadącym na południe spędzić chociaż jedno popołudnie i wieczór w tym mieście. Jest piękne. Dla mnie to była druga wizyta, ale moja rodzina po raz pierwszy miała okazję zanurzyć się w klimat wielkiej arystokracji. Moim dzieciom cały czas brakuje w szkolnym programie takich zagranicznych smaczków, więc bardzo chętnie biegają po placach, parkach, łapiąc historyczne ciekawostki w locie. Opera, Hofburg, Hiszpańska Szkoła Jazdy, kilka zabytkowych kościołów i przepiękne skwery z fontannami. Polecam jeszcze diabelski młyn na Praterze, my już nie mieliśmy siły, ale wiem jak cudne widoki mogą się z takiej wysokości rozciągać. Zmęczeni, ale nasyceni historią, wrażeniami i lodami w lipcowy wieczór udajemy się do hotelu Savoyen, gdzie dzięki firmie BOTROS INCOMING mamy możliwość zanocowania w luksusowym apartamencie. Niech żyją wakacje! 

Rocznica w Ocean Marine

Na drugi dzień, po pysznej kawie zrobionej (i podanej do łóżka) przez Idę, popołudniu zjawiliśmy się w naszej Ocean Marine w Monfalcone. Dzień niby zwyczajny, ale nie do końca. 9 lipca to nasza rocznica poznania się 😊. Celebrujemy ją kolacją w Ocean Restaurant na terenie mariny. Właściciel Roberto serwuje nam smakołyki w postaci dań z owocami morza. Do tego białe schłodzone wino, bo temperatura mimo późnej pory nie spada. Dzieci wskakują do basenu, który mamy 40 cm od stolika.  Restauracja usytuowana jest na piętrze, skąd rozpościera się przepiękny widok na kanał z przycumowanymi łódkami. 

Prace przed odpłynięciem

Od poniedziałku prace na pokładzie ruszyły pełną parą. To zawsze te 3 dni, które są potrzebne do „otrzepania” Sophi z kurzu. Materace wymagały odświeżenia, drewniane ławki i stolik poolejowania, czym zajęły się dzieci a Sebastian sprawdza silnik, olinowania i dziesiątki innych rzeczy, które zawsze są do zrobienia przed zwodowaniem. Wyjazd na wakacje, to nie tylko laba i nic nierobienie. Ja w międzyczasie zaprowiantowuję nasz pływający domek na kolejne trzy tygodnie. Lista zadań jest długa, staramy się zrobić ile się da ponieważ wtedy czujemy się spokojniej i bezpieczniej. Mamy jeszcze plan na kolejne panele słoneczne przyklejane na pokład, ale to już chyba na przyszły rok. 

Czy mamy dużo kasy?

Zameldowanie na chorwackich wodach co roku budzi nowe emocje. Tym razem, poza podwyżką cen, zażądano od nas aktu własności jachtu. Ciekawe, który właściciel łódki z nim pływa. Na szczęście jako dowód, że mienie nie kradzione wystarczyła polisa, którą na betonowy jacht też nie jest łatwo zdobyć. Mam wrażenie, że chorwacka policja graniczna czerpie satysfakcję z podniesionych cen i wygórowanych wymogów.  Stajemy na bojce w Umagu. Słychać już wakacyjny klimat z brzegu. A na miejscu jeszcze go widać. Stoiska ze wszystkim co tylko się przyśni, sklepiki, knajpki. Pokaz Magika zawładnął nasza uwagą na chwilę. Wracamy, nie marnując okazji do kąpieli przy jachcie. Wakacje i życie na Sophi zaczęło się na poważnie :-). 

Noc na morzu

Omijamy Półwysep Istria i żeglujemy od razu w stronę wysp Unije. Pogoda dobra, więc korzystamy. Hej żeglujże żeglarzu całą nockę po morzu. Dzieciaki weszły idealnie w tryb jachtowy, czytają, grają, wypatrują delfinów. Veruda dawno za rufą, w promieniach zachodzącego słońca mijamy i przepiękną latarnię morska, która znajduje się po prawej stronie od zachodniego cypla Istrii.  Dzieciaki chcą wachtować. Ida zasypia w kokpicie na ławce, Igor obserwuje gwiazdy, ale w końcu zmęczenie bierze górę, przenosimy ich oboje do forpiku na noc. Zaraz po tym Neptun wzdycha głęboko i zaczyna się taniec Sophi. Na szczęści wiatr z połówki. Do przejścia mamy całą Zatokę Kwarneru. Jest ciemno, szkwały przyszły szybciej niż miały i jakoś długo się utrzymują. Zrzucamy grota i systematycznie refujemy genuę. Do połowy, do 1/3 w finale … a może i do 1/4. Wieje okrutnie, wiatr wyje w rurkach i olinowaniu. Pędzimy na skrawku żagla 6 węzłów. Na szczęście nasze prawie urodzone na jachcie dzieci śpią spokojnie. Mijamy uśpione Unije,  może uda nam się stanąć na Susaku. Jednak nie, mijamy go już o 03.00 w nocy. Dwie godziny później, o świcie docieramy do Ilovika. Jesteśmy padnięci, emocjami i nieprzespaną nocą. Stajemy w kanale, łapiąc bezpieczną bojkę. Przepłynęliśmy z Umagu ponad 80 Mil morskich!

Poranni goście na Iloviku

8.00 rano, budzi nas pukanie w burtę, ”Peczywo, fruta, ser”. No thank you odpowiadam półsennie. Kolejne pukanie 10 min później… Dobry dzień, opłata portowa. Sebastian wygrzebuje się z koi i idzie na spotkanie z nadzorcami bojek. Mimo iż, przypłynęliśmy o 05.00 na Ilovik para z pontonu, łamaną angielszczyzną informuje nas: – Trudno, my musimy chargé.  Za uczciwe 10 metrów długości otrzymujemy uczciwy rachunek – 200 kuna. Masakra! Pływanie w Chorwacji jest drogie, aczkolwiek równocześnie bardzo ciekawe żeglarsko. 

Przedpołudnie spędzamy na brzegu. Wyprawa pontonem na ląd, gdzie zaskakuje nas widok Chorwatów, którzy coś świętują, gdyż piją na ulicy piwo i śpiewają głośno swoje przyśpiewki. Wiatr coraz silniejszy, decydujemy się więc na skok na południe Ilovika, stanąć na kotwicy, żeby więcej nie płacić za postój i być bardziej w naturze. Kto wie, ile jeszcze powieje. Ilovik jest niewielką wyspą i już po 30 min jesteśmy na jej południowej stronie.  Rzucamy kotwicę.  Noc na Iloviku, mocno bujająca. Wachtujemy i sprawdzamy często jak sytuacja na zewnątrz, bo zaczęło falować z południa, czyli w zatokę. Na szczęście jest ok. Od rana w planie wyprawa na nurkowanie i eksplorację prawego brzegu zatoki a potem gra w rumicuba i delektowanie się życiem na pokładzie. W zatoce jesteśmy już tylko my i motorowy jacht. Reszta odpłynęła. Czuję się coraz bardziej wakacyjnie.

Żegluga na Ugljan

Poranna kawka, Sophi kołysana już mniej nerwowym rozkołysem. Odpływamy. Wchodzimy po dwóch godzinach w przesmyk między wyspami Szkaradą a Istem. Wyspy chronią przed rozkołysem i przytulają swoim majestatem. Do południowej zatoki na wyspie Ugljan mamy jeszcze 38 mil. Po wyjściu z za osłony wysp ponownie wpadamy w objęcia fal i wiatru. Po prawej stronie mamy Molat, a po jakimś czasie wyspę Sestrunj. Rozkołys nie wydaje mi się przeszkodą do zrobienia na obiad pizzy. Igor na pokładzie z Sebastianem, Ida zasypia zmęczona „muleniem”. Ok. 17.00 jesteśmy już przy wyspie Ugljan, która otoczona jest jak twierdza klatkami, które stanowią ogromną farmę rybną. Klatki są okrągłe, mają kilkadziesiąt metrów średnicy i w niektórych widać podskakujące ryby. Gęsto tam musi być i strasznie źle biednym rybom.

Po schowaniu się za pierwszą odnogę przed Veli Skolj nie widać właściwej zatoki Kali, gdzie mamy stanąć. Sebastian uparcie twierdzi, że ona tam jest. Mijamy jakieś szyby, metalowe konstrukcje. Wyglądają jak mini platformy wiertnicze. Farmy rybne ciągną się jeszcze cały czas. Nic dziwnego, że nie ma tu prawdziwych ryb w morzu, skoro hodowle rozkręcone są na tak szeroką skalę. W końcu fala wyraźnie cichnie i na wprost nas pojawia się prawdziwa długa zatoka Wysypy Ugljan. Stoi w niej już kilka zacumowanych jachtów, trochę motorowców i widać ruch na plaży. Rzucamy kotwicę. Woda mało przejrzysta z powodu pokarmu jaki dają rybom na farmach. Odpuszczamy wyprawę na ląd i spędzamy wieczór przy remi brydżu.

Nieprzetarte szlaki

Do miasteczka Kali dostaliśmy się następnego dnia pokonując najpierw kilkaset metrów pontonem do mini porciku a potem kilka kilometrów pieszo drogą asfaltową. We wzrastającym upale towarzyszy nam brzęk cykad i pszczół. Mijamy niewielkie ogródki i posiadłości porośnięte aromatycznym koprem włoskim, drzewkami figowymi i migdałowymi, na których dojrzewają pierwsze owoce (orzechy?). W przydomowych ogródkach czerwienią się różnych rozmiarów pomidory i papryki a spośród zarośniętych winoroślą murów wyglądają zielone kiście winogron. Domy nie są ogrodzone, wszystko jest tak łatwo dostępne z ulicy.  Po wdrapaniu się na najwyższy punkt odbieramy nagrodę w postaci przepięknego widoku na pobliski Zadar i dzielące nas od niego małe, zamieszkane wysepki. Wzmocnieni chorwackim Ozujsko i lodami odnajdujemy drogę prowadząca na jeszcze jedno wzniesienie, gdzie znajduje się XIV-wieczny kościółek Św. Pelegryna. Kamienista droga wije się wśród upraw oliwkowych, może lekko zaniedbanych, ale kiedyś z pewnością przynoszących dużo zbiorów. Stamtąd rozdzielamy się na dwie ekipy. Ja z Idą wracamy drogą, którą przyszliśmy a chłopaki idą przez busz makii, aby przeciąć wzgórze i zejść w ten sposób do Lamjana Vela, gdzie mamy ponton. Spotykamy się po ok 40 min w plażowym barze, wpadają rozemocjonowani, z podrapanymi nogami (makia nie odpuściła) ale Igor szczęśliwy. Dzika droga przetarta. Możemy już opuścić Ugljan :-). Wyjazd na wakacje do Chorwacji to rewelacyjny pomysł. 

Magdalena Banasik c.d.n.