Spinaker
Dookoła Świata,  Jachtowe życie,  Marzenia się spełniają,  Morska przygoda,  Passage Atlantycki,  Podróż w nieznane,  Popłynąć za marzeniami

W objęciach Atlantyku

Wydaje się długo, trzy tygodnie tylko w morzu. I to nie w byle jakim, bo na oceanie. Okres zimowy sprzyja rejsom na drugą stronę (ze wschodu na zachód) ale w tym roku panuje jakiś nietypowy pas ciszy, zanim daleko na południe od Wysp Zielonego Przylądka złapie się zbawczy passat, który ma dmuchnąć w żagle i spokojnie przeprowadzić jacht na Karaiby. Standardowym okresem do takiej żeglugi był zawsze czas od połowy listopada do połowy stycznia, ale w świetle ostatnich zmian pogodowych trzeba co roku brać poprawkę na te „standardy”. Z tego co mówił nam Kapitan Rogatej Duszy co roku ta granica trochę się przesuwa i rekomendowane jest wyjście w trasę trochę później.

W Sao Vincent, gdzie stali przed wypłynięciem, trwają prace w zakresie zaprowiantowania. Sebastian zapoznaje się z lokalnymi cenami, produktami, odwiedzają z Miro miejski bazar. Tam ogromna różnorodność owoców i warzyw w niczym nie przypominająca bazarów europejskich. Zdecydowana większość produktów jest tutejsza, hodowana raczej w zaciszach własnych ogródków z ograniczoną ilością wody, gdyż ta pozyskiwana jest tylko za pomocą odsalarek. Co ma wpływ na wygląd, ale jednocześnie i na smak. Nie są to wymuskane kolorowe owoce, napięte od wilgoci warzywa z czystą skórką. Przypominają raczej towar u nas z dawnych lat, oblepione ziemią, każdy innego kształtu i rozmiaru. Bataty, ziemniaki, marchewki, papryki…, ale w smaku bajeczne.  No i banany. W dwóch rodzajach: bardzo dojrzałe, słodkie i zielone, które idealnie nadadzą się do dłuższego przechowywania.

W torbie na zakupy znalazł się też arbuz, pomidory, melony i avocado. Pachnące cytryny i soczyste limonki. Teraz czas na zakupy mięsne – świeże nie jest tu popularne. Ze względu na temperaturę (28-32C) można dostać tylko mrożone. Biorą wołowinę, wieprzowinę, trochę drobiu. Pan w sklepie przecina zamrożone na kamień kawałki mięsa specjalną piłą elektryczną.  Chłopaki uzupełniają bakisty jeszcze o wodę, napoje w butelkach.

Na bazarze nie brakuje też ryb. Świeże tuńczyki, bonito i mnóstwo suszonych filetów, ciężko określić gatunek, ale chłopaki nastawiają się na połowy oceaniczne. Sprzęt jest, będzie łowienie, Wieczory umilają sobie ostatnimi spotkaniami z cruisingowymi sąsiadami i wizytą w portowym barze, gdzie przy dźwiękach morny (najpopularniejszy styl muzyczny na Cabo Verde) poznają duszę wyspy.  Ostatnie lądowe toasty wzniesione grogiem, który tutaj smakuje najlepiej.

Pytałam Sebastiana, czy czuł strach. Nie przyznaje się 😊, mówi tylko o ekscytacji i ciekawości jak to będzie.  W środę 17.11 oddali cumy i ruszyli w stronę drugiego kontynentu. 

Z Dziennika Rogatej Duszy:

18.11.21 „Pierwsza noc pod znakiem słabego wiatru, spodziewane, acz frustrujące. Cały czas płyniemy w eskorcie stada delfinów. Niesamowite jest słyszeć ich oddechy pośród nocnej ciszy.”

19.11.21 „Druga noc i wreszcie wiatr około 20 węzłów. Średnia prędkość od 5 do 7 węzłów, ale płyniemy na południe tak jak poradził PredictWind. Dłuższa droga, ale na północnej trasie króluje bezwietrzna pogoda.”

21.11.21 „Nasze tempo wciąż nie powala. Cały czas kombinujemy, żeby przemknąć się pomiędzy strefami ciszy i znaleźć jakiś stabilny wiatr, który poniesie nas do celu. Za kilkanaście godzin powinniśmy nareszcie zacząć płynąć bardziej na Zachód.”

Wachty podzielone na 2 godzinne okresy pilnowania jachtu i 4 godziny odpoczynku. W dzień poza obserwacją też jest trochę do zrobienia, bo żeby mieć jak najwięcej korzyści z wiatru stawiają za dnia spinaker, pod wieczór go zdejmują, bo wtedy przychodzą mocniejsze szkwały. Za silne jak na 80 metrowy żagiel. Ponadto gotowanie, którym głównie zajmuje się Miro. Nie wynika to z niesprawiedliwego podziału obowiązków, ale z jego wewnętrznych chęci. Pozostała część załogi bardzo chwali dokonania jachtowego cooka, w podzięce zmywając naczynia.

Po kilku dniach, gdy błędnik już całkiem się ustabilizował, do grafiku można było wprowadzić czytanie. W końcu było na to czasu aż nadto. Za to pierwsze bezwietrzne i bezsłoneczne dni spowodowały lekki „Blackout” i trzeba było zacząć oszczędzać energię, która w takim passage-u najbardziej potrzebna jest do nawigacji. Po pierwsze oświetlenie jachtu w nocy oraz funkcjonowanie urządzeń pozwalających na bezpieczną żeglugę takich jak: GPS z mapami, radio UKF, navtex, autopilot, wiatromierz, itp.   Wszystkie te urządzenia musiały pozostać włączone, więc w odstawkę poszła lodówka, co wpłynęło na menu w pierwszych dniach.

Po kilku dniach Neptun jednak przestał się dąsać, passat został znaleziony a przy okazji sukcesy wędkarskie zaczęły się pojawiać jeden po drugim. Sebastian do swoim wodnych zdobyczy może dodać kilka dorodnych tuńczyków.

Mniej więcej w połowie oceanu zaczęło pojawiać się sargasso, czyli gronorosty. Roślinność z Morza Sargassowego. Morza, które jest specyficznym akwen, będącym częścią Oceanu Atlantyckiego, zlokalizowanym między prądami Zatokowym, Kanaryjskim i Północnorównikowym. Morze bez brzegów na lądzie. Gęsto pojawiająca się na powierzchni oceanu roślinność przerwała pasmo hossy wędkarskiej.

Po pierwszym tygodniu, gdy otaczał ich tylko błękit falującego oceanu ciała żeglarzy zaczęły współgrać z rytmem wacht oraz z bujającą rzeczywistością. Sen przychodził szybciej, przygotowane miejsce w koi zdawało się otulać żeglarza, pozwalając odpocząć w przestrzeni bez 100% grawitacji.

Z Dziennika Pokładowego Rogatej Duszy:

23.11.21 „Po wielu dniach żeglugi fordewindem, nadwerężony fok strzelił i nastąpiło rozdarcie. Na szczęście w ciągu dnia przy niezbyt rozbujanym oceanie udało się nam założyć żagiel zapasowy. Pojdzie do naprawy w Rodnej Bay.”

„Niestety nieszczęścia chodzą parami. Po rozdarciu foka zauważyliśmy błąd w systemie połączeń kabli z alternatorów, który powodował ładowanie baterii zbyt małym prądem. Zobaczymy, czy da się to rozwiązać na oceanie. Na szczęście mamy Sebastiana-elektronika na pokładzie.”

27.11.21 „Przekroczyliśmy środek dystansu pomiędzy Cape Verde a Barbados. Fakt został odnotowany w dzienniku jachtowym i otwarta została butelka starego rumu otrzymana przez Miro na pożegnanie od kolegów z biura.”

Na radarze (AIS-Icom) dużo częściej niż na horyzoncie ukazują się statki. Sebastian, najbliżej płynący obiekt widział ok 1 mili morskiej od Rogatej Duszy. Blisko, czy daleko? Bezpośrednio jednak nikt im w drogę nie wchodził, chociaż rejon o tej porze mocno ruchliwy, zwłaszcza przez uczestników regat ARC (Gran Canaria – Saint Lucia) oraz ARC+ (Gran Canaria-Grenada).

Wiatr przybrał na sile. Od 25 do 30 węzłów. Spinaker już się nie przydaje. Grot na drugim refie, fok przeważnie zdjęty. Prędkość od 5 do7 kts. Rogata Dusza surfuje na dużej ponad trzymetrowej fali. Przez cały dzień na niebie zbierają się chmury, tocząc swoje kształty nad oceanem zbijają się w grube, szare wały, z których pod wieczór przychodzą szkwały a czasem bardzo gwałtowny deszcz. Momentami wygląda to przerażająco, zwłaszcza gdy nie jesteś pewien co wyniknie z sunącej nisko, skłębionej masy cumulonimbusów. Jacht wznosi się na falach dzielnie broniąc rufy przed wpuszczeniem na pokład, coraz niesforniej poczynającego sobie oceanu.

03 grudnia plany żeglugi uległy zmianie. Przy uruchomieniu silnika w celu podładowania baterii okazało się, że z silnikiem jest jakiś problem. Nieprzyjemnie stukanie i niepokojące wibracje. Nie obejdzie się bez wyjęcia jachtu na ląd. Zamiast więc kierować się na Barbados do mariny, Rogata Dusza zmieniła kurs na dalej położoną Saint Lucia do zatoki Rodney Bay.

07 grudnia po przepłynięciu 2283 mil morskich, Krzysztof, Miro i Sebastian zakończyli swój oceaniczny passage po Atlantyku.

Magdalena Banasik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *