Czy zmiana jachtu boli?
Cofnę się kilka lat wstecz, bo wtedy ta sytuacja miała miejsce. W 2012 roku sprzedaliśmy BIMSI, chociaż do tej pory mi smutno, jak to wspominam. Wtedy jednak nie bardzo widzieliśmy możliwości żeglowania na niej. Bałtyk zdecydowanie nie był naszym faworytem, a trzymanie jej na Morzu Śródziemnym było dla nas za kosztowne i odległość od Polski za duża. Burzliwe negocjacje z zainteresowanym BIMSI, który przyjechał z Gdańska do Trzebieży i marudził, wymyślał oraz wytykał niedoskonałości naszej „małej” prawie zakończyły się fiaskiem. Dopiero teraz byłam w stanie zrozumieć zachowanie poprzedniego właściciela, który obraził się, gdy spytałam, czy łódka nie ma przecieku. Do szału może doprowadzić kupujący, niezwiązany emocjonalnie z twoim pływającym domkiem. Zadaje raniące pytania, krzywi się przy odcieniu bieli żagli, maca palcem każdą rysę i przede wszystkim nie widzi duszy jachtu. Bo ona jest widoczna tylko dla Ciebie. Ty jesteś częścią jej, a ona Ciebie. Zwłaszcza po dwóch latach, gdy chroniła Cię na rozhuśtanym morzu, kołysała Twoje dzieci do snu i oferowała Ci codziennie widoki, jakich wielu ludzi nie zobaczy przez całe życie. Ściskało mnie w sercu tak mocno, że bałam się, iż zaraz poślę gościa do diabła. Resztki zdrowego rozsądku (a może to była obawa przed pozostawieniem BIMSI bez jej prawdziwego żywiołu?) zwyciężyły i jacht przeszedł w inne ręce. Z zastrzeżeniem, że nazwa ma zostać zmieniona. Bo BIMSI była tylko nasza.
Kwiecień 2014 roku przyniósł nowe wyzwanie. Sebastian dalej grzebał w internecie przeglądając ogłoszenia z jachtami. Ceny bardzo spadły w porównaniu do 2007 r., gdy szukaliśmy idealnej łajby na długi rejs. Teraz za te same pieniądze można było kupić jacht kilka metrów większy. I ofert było sporo. Powrócił więc do swojego hobby przeglądania portali z jachtami do sprzedaży.
– Jak Ci idzie? – zapytałam.
– Mam coś ciekawego. To ogłoszenie pojawia się już od ponad roku na międzynarodowej stronie, taki żeglarski e-bay. Właściciel najpierw trzymał cenę 12 tysięcy euro, potem zjechał do 10 tysięcy, a teraz ogłasza się za osiem – wyliczał podekscytowany.
– Co to za jacht? W dobrym stanie? Trochę podejrzane, że tak schodzi z ceny. Może jednak jest uszkodzony?
– Nie wydaje mi się. Wygląda naprawdę świetnie, ma całkiem nowy silnik, żagle w bardzo dobrym stanie i ma dziesięć metrów!
– O, całe dwa metry więcej niż BIMSI. To duży! – przesiadłam się na sofę popatrzeć na to wynalezione cudo. – Pokazuj. Z laminatu, jak nasz Dufour?
– Hmm, uśmiejesz się. Jacht jest z siatkobetonu.
– Z czego?
– Z betonu. To znaczy beton jest wylany na siatkę, która go trzyma.
– Oszalałeś! I to pływa?
– I to jak – uśmiechnął się. – Jacht stoi we Włoszech, po stronie adriatyckiej. Koło Triestu.
– Czyli blisko Wenecji? – zapytałam niewinnie, chociaż już powoli plan klarował się w mojej głowie.
– 100 kilometrów od Wenecji. Od nas dokładnie to jest 1260 kilometrów. Według gogle maps na teraz 11 godzin.
– Poczekaj, już patrzę – dopadłam komputera i wrzuciłam szybko w wyszukiwarkę campingów lokalizację, gdzie stał wystawiony na sprzedaż jacht. – Mam, zobacz. Zaraz obok jest camping z Vacances Soleil w Pineta del Mar. Betonowe cudo stoi w Monfalcone, to niedaleko?
– Yhy.
– To rezerwuję. Namiot chyba wystarczy, tam powinno być ciepło. Czteroosobowy z kuchnią. Od 30 kwietnia do 4 maja. Bedzie dobrze?
– Ale to znaczy, że chcesz tam pojechać i obejrzeć jacht? – zapytał z niedowierzeniem, co do mojej błyskawicznej decyzji.
– A czemu nie? Nawet jak go nie kupimy to będziemy mieć super majówkę. Nad morzem, Wenecję zwiedzimy. Będzie super. A dzieci się ucieszą na maksa. Rezerwować? – zapytałam z szelmowskim uśmiechem.
– Rezerwuj! Igor, Ida! Chodźcie tu! Mama nam wymyśliła majówkę!
Rozległ się głośny tupot kapci na schodach i rozbawiona ekipa wpadła z hałasem do salonu.
– Co tata? Ida cicho, bo tata chce coś powiedzieć.
– Przecież ja nic nie mówię. Co tatusiu?
– Jedziemy do Włoch.
– Jak to? A po co? – Igor przyjmował właśnie karkołomną pozycję na oparciu sofy.
– Ałć! Zgłupiałeś? Igor, zejdź! Przyciskasz mi rękę – Ida broniła się jak mogła przed akrobacją brata.
– Przestańcie, bo nic Wam nie powiem! – spojrzałam z groźną miną, a przynajmniej starałam się ją przybrać na potrzebę chwili.
– No już, słuchamy – Igor spojrzał mściwie na Idę, spojrzeniem, które obiecywało późniejszą zemstę.
– Jedziemy zobaczyć jacht, który stoi we Włoszech.
– Kupić go?
– No, zobaczymy. Najpierw zobaczyć. Ale jak nawet nie kupimy to spędzimy majówkę nad ciepłym morzem i na plaży.
– Extra! Samolotem polecimy?
– Nie, po co? Pojedziemy volvusiem, jak wcześnie rano wyjedziemy, to popołudniu powinniśmy być na miejscu.
– To dobrze, Ida chodź gramy. – I pobiegli po schodach jeszcze szybciej niż zbiegali.
– Uważajcie na schodach – krzyknęłam za nimi, ale już jej nie słuchali. – Chyba się ucieszyli. Jak myślisz?
– Na to wygląda. A Ty jesteś pewna, że chcesz go kupić?
– A stać nas na to?
– Cena nie jest jakaś bardzo wygórowana, a może jeszcze ponegocjujemy. Pozostaje kwestia w jakim jest naprawdę stanie, ile trzeba będzie jeszcze w niego włożyć, ile będzie nas kosztowało trzymanie go tam i czy będziemy naprawdę chcieli tam jeździć na wakacje.
– Dużo tych niewiadomych, ale…, hmm… Ale chyba jestem w stanie zaryzykować.
Mimo podjętej wstępnej decyzji zastanawiałam się. Nowy jacht? Będziemy jeździć taki kawał? Ile razy w roku nam się uda? Czy to się będzie opłacało? Przemknęło mi nawet przez głowę, że to trochę zdrada BIMSI. Perspektywa pływania po ciepłych wodach miała jednak swój nieodparty urok. Rejsy po Adriatyku… w sumie brzmiało nieźle 😊.
Dzieci podróż przeżyły dobrze, bez marudzenia, że za długo siedziały. Na miejsce trafiliśmy po zrobieniu dwóch kółek wokół miasta. Betonowe cudo okazało się być 10 metrowym jachtem typu Odieux (wyprodukowano tylko kilkadziesiąt takich jednostek) w bardzo dobrym stanie mimo podeszłego wieku, zadbanym przez właściciela. Po 8-metrowym dufourze wydawał nam się wręcz ogromny. Najciekawszy był płaski, niebieski pokład. Jak lotniskowiec. Zanurzenie trochę ponad wymarzone, bo 1,80m, ale trudno. Właściciel przemiły i empatyczny. Docenił nasz wysiłek w pokonaniu takiej trasy i nie był oporny w negocjacjach. A nawet dużo zszedł poniżej ostatniej, ogłaszanej ceny. Spojrzeliśmy na siebie po raz ostatni jako ludzie bez jachtu. Żałoba po BIMSI właśnie się skończyła a SOPHI pojawiła się w naszej rodzinie. A z nią mnóstwo pracy :).
Magdalena Banasik