Przeciąć Europę. Część 5 – zwiedzanie z wodnej perspektywy.
Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, po co płyniemy Śródlądziem? Gros wilków morskich powie: prawdziwa przygoda jest tylko podczas płynięcia po słonej wodzie. Zgadzam się z tym stwierdzeniem tylko częściowo. Żegluga rzekami i kanałami mimo płynięcia „jak po sznurku” również może być niesamowitą przygodą z dużą dawką adrenaliny. O ten element więc nie trzeba się już martwić. Odpowiedzialność równie duża, gdyż brzegi w bliskim zasięgu wymagają od sternika całkowitego skupienia i ciągłej obserwacji. Po co więc? Może po to, aby czasem odpocząć od ciągłego bujania, od kilkumetrowych fal, 45-stopniowych przechyłów i wiatru o sile 6-7B? I może po to, żeby na spokojnie, pozwiedzać intrygujące miejsca i nacieszyć się atmosferą spokoju w zagubionych nad rzeką mieścinkach?
I teraz nie wiem, do kogo się zwrócić, do Pana Kapitana, czy do Pani Kapitan? Kogo szybciej przekonam do żeglugi na Morze Śródziemne śródlądziem? Chyba pozostanę przy Pani Kapitan, bo wydaje mi się, że Ona szybciej przekona Pana Kapitana o ostatecznym kształcie rejsu😊.
Żegluga Śródlądowa jest idealnym rozwiązaniem dla rodzin z dziećmi, o czym wspominałam już wielokrotnie. Przeloty można ustawiać w zależności od chęci i możliwości utrzymania dzieci na pokładzie. Miejsc do cumowania jest zdecydowanie więcej i są gęściej usytuowane niż na morzu. Możemy żeglować 2-3 godziny dziennie, zrobić sobie przerwę na obiad, a potem pozwiedzać okoliczne atrakcje lub zrobić zwiedzanie o poranku, obiad już na wodzie i żegluga silnikowa do wieczora, czyli do zamknięcia śluz lub zmroku.
Cumowanie w porcie, na rzece lub kanale zabiera dużo mniej czasu niż na morzu. Nie trzeba się martwić ani o mooringi, ani o kotwicę oraz o dopłynięcie pontonem do lądu. Przeważnie wystarczą cumy i odbijacze, i już skaczemy na brzeg. Nie mamy też słonego pokładu, który od czasu do czasu przychodzi nam do głowy odsolić (znowu zajęcie!). Jest więc spora oszczędność czasu, który możemy wykorzystać na odpoczynek, zabawę lub zwiedzanie.
A ciekawych miejsc do zobaczenia w Europie od strony wody jest mnóstwo. Wszystko zależy oczywiście od wybranej trasy, bo dróg na Śródziemne też jest kilka. Można rozpocząć przygodę już w Szczecinie Odrą, można pożeglować jak my przez Morze Bałtyckie do Lubeki w Niemczech, można również wypuścić się jeszcze dalej i wpłynąć w kanały w Amsterdamie lub w Antwerpii. Naszym pierwotnym pomysłem było płynięcie aż do Kanału La Manche i tam w Calais wejście na wody śródlądowe, którymi można dotrzeć do Paryża. Zacumować w Port de Plaisance Paris d’Arsenal zawsze było moim marzeniem. Cumować prawie w centrum miasta, przy samym Placu Bastylii i zanurzyć się w klimat francuskiej stolicy robiąc jeden krok z pokładu. I to jest kolejny plus żeglugi śródlądowej.
Większość portów w dużych miastach jest usytuowanych w pieszym zasięgu do centrum. Tak było w przypadku Hanoweru, Kolonii i Trewiru w Niemczech. W samym Luksemburgu i Schengen. We Francji z pokładu zanurzaliśmy się w klimatyczne uliczki Nancy, Dijon, Lyonu, Valence i Awinionu. To tylko duże miasta a po drodze mijaliśmy również mnóstwo urokliwych, mniejszych miejscowości, które były położone nad samą rzeką. Warto tu wymienić przeurocze Arles (miasto Van Gogha) nad Rodanem, średniowieczne Tournus na Saonie, Epinal i Koblenz na Mozeli i wiele, wiele innych. Niektóre z nich odkrywamy dopiero na miejscu. Miejskie klimaty oczywiście są ciekawe, mogą poszczycić się historią, zabytkami, muzealnym wystawami. Dzieciaki, mimo młodego wieku uwielbiały ganiać po wielkich placach, zaglądać do eleganckich parków i ogrodów, chociaż nie ukrywam, że w każdym z tych miejsc zawsze staraliśmy się znaleźć plac zabaw, aby radość była pełniejsza.
Po 2-3 dniach w pobliżu wielkiego miasta lubię jednak odbić znowu na środek rzeki i słuchając monotonnego (na szczęście) głosu silnika. Szukam wtedy na mapie i wzrokiem malutkiej wioski, gdzie życie toczy się leniwie, swoim rytmem. Na takiej miejscówce wstawałam rano, brałam obudzone jedno lub dwoje dzieci i szłam wzdłuż wąskich uliczek wysadzanych platanami w poszukiwaniu „Boulengerie” (piekarni), Boucherie (rzeźnika) i może jakiegoś stoiska z zieleniną i owocami, jeśli akurat nie trafiliśmy w dzień targowy z postojem. Lubiłam wmieszać się pomiędzy uśmiechniętych mieszkańców, którzy zawsze z zainteresowaniem nas obserwowali, popijając poranną „le café”, bo przecież nie byliśmy swoi. Często pytali, skąd jesteśmy. Na odpowiedź, że przypłynęliśmy z Polski i właśnie cumujemy na miejskiej kei/porcie reagowali z niesamowitym entuzjazmem, nie rzadko zapraszając na kieliszek rose. Muszę przyznać, że zdarzało się to nawet w Niemczech.
Płynąc przez trzy miesiące kanałami i rzekami Europy poznaliśmy Niemcy i Francję całkiem z innej perspektywy. Tak, zdecydowanie mogę powiedzieć, że żegluga śródlądowa ma sens, przeogromny urok i do nudnych na pewno nie należy.
Magdalena Banasik