Nasza droga do Grecji – cz. 2
Z Półwyspu Istria na Susak
Kontynuujemy naszą trasę do Grecji. Jak to się stało, że opuściliśmy Monfalcone i podjęliśmy decyzję o zmianie portu dla Sopisticated Lady możecie przeczytać w opisie części 1 – Drogi do Grecji
Jest koniec lipca, z Verudy (ostatniego dla nas przystanku na Płw Istria) na wyspę Susak mamy 28 mil. Wiatr z północy jakoś nie chce się obudzić, morze oddycha głęboko po dwóch dniach ciężkiej pracy. No to silnik. Koło południa już jest lepiej, na motyla płyniemy nawet 2 węzły 😊. Po kolejnej godzinie jednak rozwiało się i Sophi mknie 5 – 6 knts. Siedzimy na pokładzie, czytamy, gadamy. Daleko za lewą burtą zostawiamy wyspy Unije. Powoli zielone drzewa i makia na wyspie zaczynają przybierać swój kształt I kolor. Zbliżamy się do jednej z mniejszych, zamieszkanych wysepek. Grzbiety wzgórz są poprzedzielane wąwozami, jakby jakiś olbrzym odrapał je trochę. Nasze bojkowisko znajduje się na nawietrznej, ale „Pan Bojkowy” zapewnia, że pogoda jest dobra i gdyby coś miałoby być nie tak, pierwszy by nas wygonił. Płacimy 200 kuna. Drożej niż ostatnio. Na Susaku klimat susakowy. W nocy za to niebo nad nami całe rozgwieżdżone, bo sama wyspa daje niewiele światła.
Molat, Ugljan i Sibenik - warto tu zajrzeć.
W trakcie drogi na Molat Igor z Sebastianem pracują koncepcyjnie na pokładzie nad ulepszeniem dźwigu do pontonu na bomie. Ja za to w przypływie energii (nie wiem skąd mi się wzięła w tym upale) upiekłam murzynka. W szerokiej zatoce na Molacie TU WIECEJ O SŁODKIM ŻYCIU NA MOLACIE przy pekarni oprócz nas stacjonują jeszcze dwa żaglowe jachty. Tradycyjnie nie ma więc tłoku. Podczas spaceru do górnej części miasteczka spotykamy sławną osobowość z Molatu – Franko, o którym również pisaliśmy już przy okazji postu o tej cudownej wyspie.
Ostatniego lipca bierzemy kurs na Sibenik chociaż z żalem, omijamy niektóre znane nam zakątki, ale przecież wszystkich znowu nie damy rady odwiedzić. Na Ugljan jednak stajemy. Nie sposób ominąć tej chorwackiej perełki.
Do Sibenika podchodzimy w dużym wietrze, więc z ulgą witam znajomy widok Twierdzy Św. Mikołaja i wejście do kanału Św. Antoniego. Przybijamy do kei w Sibeniku, ostrzegając stojący już tam jacht, że możemy się troszkę o niego oprzeć, Kapitan z jachtu Vesper, nie ma nic przeciwko, wychodzi nam nawet pomóc z cumami. Od razu nie wiem skąd zjawia się Pan portowy, który kasuje nas 200 kuna (20 kun za metr) i z uśmiechem informuje, że jest tylko woda a prądu nie ma. Woda nam w zupełności wystarczy, zrobimy pranie, pełny prysznic i napełnimy zbiorniki. Wymieniamy z naszym sąsiadem podstawowe informacje. Pływa z żoną, oboje są z Lizbony w 4 letnim rejsie (teraz drugi rok im się zaczął). Proponujemy wieczorne spotkanie w ramach integracji polsko-portugalskiej.
Walka z Neveriną - po chorwacku burza.
Zgodnie z planem próbujemy się wcześnie zebrać, ale w finale po kawce idziemy jeszcze na targ kupić trochę rybek, kalmarów oraz pachnących owoców i warzyw. Jest blisko, to trzeba korzystać. Przy okazji obserwujemy psującą się pogodę a potem czytamy w prognozach, że wieczorem ma przyjść burza i wiatry z Nord-a. Burzy w porcie nie chcemy przeczekiwać więc stajemy w szerokiej zatoce, 7 mil na południe od Sibenika. Kotwica rzucona na 18 m, bo dość głęboko wszędzie. Całe popołudnie (bezwietrzne zresztą) spędzamy na ciąganiu padela za pontonem. Burza powoli się zbliża. Klarujemy pokład, aby wszystko było dobrze zamocowane i nic nam nie uciekło ani nawet nie przeszkadzało podczas manewrów w czasie burzy. Zdążamy z tym klarem w ostatnim momencie. Niecałą godzinę potem jak robi się ciemno, przychodzi Neverine. Prawdziwa, groźna, szybka i gwałtowna. Szasta jachtem, fale rosną w zastraszający tempie, oczywiście przywiało z jednego nieosłoniętego kierunku. Sebastian odpala silnik, żeby nas wspomagać. Kurczę, kotwica puściła!
Dragujemy! Na szczęście mamy sporo miejsca za sobą, ale siła wiatru jest przerażająca. Sebastian stara się utrzymać jacht pod wiatr i zbliżyć maksymalnie do miejsca rzucenia kotwicy, aby jej nie naprężać za bardzo. Na radarze obserwujemy jak szybko rośnie nasza bezpieczna odległość od miejsca, gdzie ją rzuciliśmy. 20 m, 30 m. Silnik chodzi już na pełnych obrotach, deszcz zacina jak szalony a my próbujemy się utrzymać na kursie. Wszyscy jesteśmy w kamizelkach. Na pokładzie w strugach deszczu zostaje Igor z Sebastianem. Ja wychodzę na chwilę, aby przejąć ster jak chłopaki sprawdzają co z kotwicą, bo pękła przy niej linka bezpieczeństwa. Igor wpiął się life liną w stalową linkę i poszedł na dziób zobaczyć co się dzieje. Burza trwa już ok. godziny, może dłużej, wiatr lekko zmienia kierunek, więc jesteśmy minimalnie bardziej chronieni przez wyspę. Na zmianę z Idą obserwujemy wskazania GPS na alarmie kotwicznym. Na szczęście już tak bardzo się nie zmienia. Raczej łukujemy I to daje różne odczyty, niż żebyśmy się przesuwali. Widzę kilka świateł w różnych częściach zatoki, to chyba też jachty, które walczą z burzą. Mam nadzieję, że mimo bliskości lądu nic im nie będzie. Idulka zasypia w kamizelce na koi, deszcz powoli przestaje padać a wiatr uspokaja się. Cały czas jednak słychać grzmoty I widać błyskawice jak burza przetacza się kawałek dalej. Na szczęście Sebastian wybrał właściwą strategię, żeby ustawić się w tej zatoce. To była nasza druga taka poważna burza na Adriatyku.
Dlaczego w spokojnej zatoce może być niebezpiecznie?
Rano zatoka znowu wygląda przyjaźnie i nie ma śladu po szalejącej Neverine. Jachty stojące razem z nami w zatoce wyglądają na nietknięte. Wieczorem dopiero dostaniemy zdjęcia z mariny w Kornatach i zobaczymy jakie zniszczenia poczyniła tam burza. Na razie jednak w błogiej nieświadomości żeglujemy na południe, ciesząc się wysokim ciśnieniem i brakiem większych ostrzeżeń przed burzą. Mijamy malownicze wioski jak Primosten i Rogoźnica. ok 20 mil dalej mamy wyspę Drvenik Vielki, gdzie znajduje się słynna Blue Lagoon. Tu natura odpuszcza, rzucamy spokojnie kotwicę i prawie do wieczora delektowalibyśmy się pięknym otoczeniem lazurowej zatoczki, gdyby nie przeszkodził nam w tym cumujący praktycznie na nas czarterowy jacht. Historia tego „spotkania” zasługuje na osobny wpis, gdyż powinna być ostrzeżeniem dla wszystkich. Obiecuję, że już wkrótce go zamieszczę.
Zajrzyjcie na wyspę Solta przy wyspie Brac.
Do Dubrownika w linii prostej zostało nam 100 mil. Można by zrobić na raz, ale aż tak nam się nie spieszy. A przed nami przepiękna wyspa Solta, na której szukamy miejsc na południu, bo na DHMZ znowu jakieś ostrzeżenia o szkwałach 35-40 kts z NW. Sprawdzamy pierwsza zatokę Stracinska. Jest piękna, ale strasznie głęboko. I ci co mieli złapać już płytsze miejsca (ok 20 m) już obstawili brzegi. Trudno płyniemy do następnej Uvala Travna, ale ta jeszcze węższa i jeszcze głębiej. Na Solcie pozostaje nam więc ostatnia, już na samym szczycie wyspy, przy przejściu między wyspami, nazywa się Livka. O i ta jest taka jaką lubimy, szeroka z wieloma zakątkami. Nie jest wtedy taka zaciszna jak te wcześniejsze, ale za to w finale pozostaje więcej pola do manewrów, czyli jest bezpieczniejsza. Dzisiaj wszyscy nad podsyłają dramatyczne filmiki z wyrzuconymi jachtami na Kornatach z naszej burzy oraz jakieś dramaty na statku przy wyspie Korcula. Nie wiem, czy ma to nas podtrzymywać na duchu?
Rzucamy kotwicę w Livka, na 15 metrach, jak się wypuściliśmy to pod kilem mamy 9 m i brzeg całkiem w zasięgu. Cykady pięknie cykają. Płyniemy na brzeg na wyprawę. Oglądamy pełno wyrzuconych śmieci, stare czapki, pojedyncze buty, stare baniaki i pozostałości różnych innych przydatnych człowiekowi rzeczy, które porwane wiatrem, przepłukane przez fale lądują w końcu na jednym z brzegów, który stanął im na drodze. Przez kanał pomiędzy wyspą Solta a wyspą Brac odbywa się cały ruch ze Splitu do Dubrownika. Będąc na samym skraju wyspy w naszym polu widzenia pojawia się ogromny kształt statku, który zasłania całą wyspę Brac. To prom MSC Sinfonia o długości 250 metrów. Słońce zachodzi za południowy kraniec Solty i wracamy wpław na jacht. Wiatr faktycznie cichnie, ale zaczyna się rozkołys. Chyba ze strony tego kanału. Urządzamy sobie kino z serią Piratów z Karaibów, w II połowie filmu jestem już tak zmulona tym rolowaniem, że wychodzę na pokład, bo po raz pierwszy jest mi naprawdę niedobrze. Noc rolowana. Dzieciom oczywiście nic nie przeszkadza, śpią jak aniołki.
c.d.n. już niedługo!
Magda Banasik