Styczeń na morzu
Zima na morzu jest możliwa
Styczeń dałby się lubić, gdyby było dłużej jasno. Z tego powodu żeglarska zima w ciepłych rejonach jest moim ulubionym wspomnieniem podczas schowanego w mroku, wczesnego wieczoru. Nawet różnica godziny w długości dnia robi bardzo dużo. Spędzając zimę na morzu Śródziemnym często jeszcze o 17.00 wychodziliśmy na spacery nad morze lub na promenadę pojeździć na rolkach. Pomarańczowy blask gasnącego słońca nastrajał pozytywnie do dalszego wieczoru nie spędzanego przed ekranem. Staram się obecnie znaleźć alternatywę, żeby po 8-9 godzinach pracy przed komputerem nie włączać telewizora lub przełączać się na ekran prywatnego medium. Przypominam sobie wtedy zimy, które spędzaliśmy na morzu, na jachcie. Niekoniecznie żeglując. Mi wystarczy czuć wodę, która uderza lekko w burty i jacht może być grzecznie przywiązany do pomostu. Głównie dlatego, że styczeń to czas sztormów i Neptun znika ze swoją łaskawością.
Sztormy w Apulii
Ostatnia zima na morzu to pobyt na południu Włoch w Bari, podczas której bujaliśmy się na pokładzie Sophi. Dała nam się wtedy mocno we znaki. Staliśmy w Marina Avele Spiegate Musieliśmy na tyle daleko odsunąć się od pomostu, że wejście na jacht odbywało się przy specjalnej procedurze. Opuszczanie podwieszonego trapu i duża koncentracja przy wejściu. Dwa metry trapu trzeba było pokonać w takim czasie, żeby nie zdążył spaść z pomostu. Raz było naprawdę blisko kąpieli. Przy tej pogodzie nawet przebywanie w środku było już w pewnym momencie trochę męczące, gdyż jacht nieustannie odbywał swój taniec. Wyprężał się na cumach wzmocnionych sprężynami i wracał naciągając do granic wytrzymałości mooringi. I tak całe noce, przód, tył, przód, tył. Oczywiście ruch jachtu w marinie zależy od jej położenia, ustawienia jachtu i siły odbitej fali, ale tu trafiliśmy na jedną z mniej komfortowych wersji. Obsługa mariny była dość czujna. Wiedziała co znaczy zima na morzu. Kontrolowali sytuację na pomostach co 2 godziny, łącznie z nocą. Dodatkowo na każdym z pomostów zainstalowana była kamera, która pozwalała na wyłapanie sytuacji, które mogłyby grozić zniszczeniem jachtu. Tu panowała zasada, cumy z pomostu należą do właściciela, jak się zerwą to jego odpowiedzialność. Mooring mariny. Nie ważne jednak która lina się zerwała jacht był ratowany.
Marinero w Hiszpanii pilnują jachtów
Hiszpańskie wybrzeże Costa Blanca w styczniu jest atakowane przez spore wiatry. Spędzając tam zimę zdarzyło nam się doświadczyć kilku poważnych sztormów. Przed zapowiadaną złą pogodą cała ekipa mariny aktywowała swoją działalność. Sprawdzali wszystkie jachty, poprawiali cumy, dowiązywali dodatkowe. Zrobili nawet coś w stylu sieci pajęczej, gdyż powiązali jachty w poprzek, żeby dodatkowo zabezpieczyć mooringi. Przeciągali więc cumy od dziobu jednego jachtu do przeciwległego pomostu. Nawet gdyby ktoś miał samobójczą chęć wypłynąć, nie dałby rady. Skłębione wały chmur pojawiały się nad skałami Calpe (zwanego małym Gibraltarem). Czuć było napiętą atmosferę w marinie podczas takiej pogody. W tym rejonie często wiązało się to również z pożarami, bo zerwało linię energetyczną, gdzieś na wzgórzach lub inne przyczyny powodowały groźny ogień, który przy tak silnym wietrze był nie do opanowania. Na szczęście do mariny nie docierał. Żeglarze mieszkający na jachtach wzmagali swoją czujność, aby zapobiec uszkodzeniom swoich pływających domków. Zerwanie cumy i niezauważenie tego w odpowiednim momencie groziło szybkim zniszczeniem kadłuba. Mimo fantastycznej ochrony fale umiały się przedrzeć za falochron i w wielkim basenie potrafiły porządnie namieszać. Sztorm potrafił trwać 3-4 dni, ale potem ponownie pojawiało się słońce na czystym niebie i znowu delektowaliśmy się zimą w Hiszpanii.
Zerwana cuma w Sylwestra
Lazurowe Wybrzeże pokazało nam jeszcze inną zimę. Powietrze było bardziej ostre, mniej wilgotne niż w Hiszpanii, ale również często ciepłe i bez deszczu. Słońce świeciło przez 70% dni w styczniu, więc właściwie dni pochmurne nie były bardzo odczuwalne. Marina w St Laurent du Var na Lazurowym Wybrzeżu była bardziej oblegana przez rezydentów. Mieszkańcy jachtów rano jechali do pracy, potem lunch w przybrzeżnej knajpce i po południu (jeszcze za dnia) powrót na pokład, czyli do domu. W Nowy Rok przyszedł ogromny sztorm, fale nie oszczędziły nawet naszych 2 centymetrowych cum i pamiętam jak z duszą na ramieniu wyszłam w nocy na pokład wiązać dodatkowe cumy. Jachtem rzucało na wszystkie strony a ja miałam wrażenie, ze zaraz oderwiemy się od pomostu. Sebastian akurat miał wachtę na statku w Monaco, byłam więc na pokładzie sama z dziećmi przez dwa dni, ale daliśmy radę :-).
Poszukiwacze skarbów i kalmarów
Na południu Francji marinero stosowali trochę inną metodę w czasie niepogody. Przechadzali się pomostach sprawdzając jak wygląda sytuacja, czasem podwiązali lub wzmocnili cumę, ale w sytuacji kiedy coś się już z jachtem stało nie dotykali go, tylko kontaktowali się z właścicielem. Bez jego zgody nie mieli prawa nic robić. Wiązało się to z ubezpieczeniem i ewentualnymi potem roszczeniami, czy uratowali jacht czy mu zaszkodzili. Zanim nie dowiedziałam się o tym systemie dziwiłam się, dlaczego piękny katamaran, stojący przy wejściu obija się bezlitośnie o nabrzeże. No cóż takie zwyczaje. Przed pozostawieniem jachtu na zimę, gdy się na nim nie mieszka warto sprawdzić jakie reguły panują w danym miejscu. Zimna na morzu bywa trudna. Po sztormie na szczęście wychodziło piękne słońce i morze wygładzało się jak tafla szkła. Sprzyjało to zimowym wyprawom pontonem na kalmary :-). Na plaży można było znaleźć masę intrygujących rzeczy wyrzuconych przez drapieżne fale. Dla dzieci to były jedne z najciekawszych wypraw i zabaw w poszukiwanie skarbów. Tęsknię za tamtym styczniem i bardzo bym chciała już wrócić na pokład naszego jachtu.
Magdalena Banasik