Dzieci na pokładzie,  Grecja,  Jachtowe życie,  Żeglowanie z dziećmi

Wyjątkowe Missolungi

To jest jedno z tych miejsc, którego na pewno nie zapomnę. Czasem po kilku sezonach muszę zerknąć do notatek i przywołać trochę więcej wspomnień, aby skojarzyć nazwę z miejscem, ale w przypadku Missolungi tak nie będzie. Najpierw zapadły mi w pamięć warunki, w jakich musieliśmy pokonać trasę z zatoki przy wyspie Petalas do Zatoki Patraskiej. Dystans był niewielki i zapowiadana żegluga miała być spokojna, śródziemnomorska. Korzystając więc ze sprzyjającego wiatru zostawiliśmy za rufą wyspę Petalas i przesuwaliśmy się baksztagiem wzdłuż greckiego lądu, który przypominał mi helskie wybrzeże od strony Zatoki Puckiej. Długa, piaszczysta plaża, mnóstwo namiotów, przyczep campingowych a wczoraj to właśnie tu fruwały na tle szarego nieba kolorowe kite-y. Od brzegu trzymaliśmy się na odległość kilkuset metrów, gdyż obawialiśmy się trochę rozległego ujścia rzeki Acheloos. Mapy C-map pokazywały 40 metrów, ale na logu w pewnym momencie nie chciało być więcej niż 6 metrów. Chyba Acheloos naniosła więcej piasku i mułu. Przytuliliśmy się bardziej do skalistych i imponująco wysokich brzegów wyspy Oxia, aby zmniejszyć szansę dotknięcia dna kilem. W przejściu między lądem a Oxią wiatr zamarł całkowicie. No to będzie żegluga na silniku pomyślałam.

Sebastian jednak nie dawał za wygraną i nie zwijał grota. Po pół godzinie, gdy wpływ wyspy był już znikomy, wzięliśmy kurs na cypel Missolungi i wtedy Posejdon postanowił zabawić się naszym kosztem. Dmuchnął Sophi prosto w dziób. Musieliśmy się odłożyć, aby choć minimalnie można było przesuwać się do przodu i właściwie w tym momencie płynęliśmy już na Peloponez (odwrotny kierunek). Fale urosły szybko a my płynęliśmy 6 knts. Po dwóch godzinach zmiana halsu i już widać, że dalej nie celujemy w Missolungi.  Nasza Sophi, być może ze względu na betonową konstrukcję lub nierównomierne sztauowanie lepiej płynie prawym halsem niż lewym. Na lewym płynie wolniej, ale mniej wchodzi w fale. Dzieci niewzruszone pogoda stwierdziły, że są głodne i na mnie spadła wachta kuchenna. No trudno, póki przechył równomierny zawalczę z naleśnikami. Niesamowite było to, że gdy tylko skończyłam smażyć wiatr zelżał, fale jeszcze przez kilkanaście minut prychały lekką pianą a potem włączyliśmy silnik, bo Posejdon się znudził 😊.

Spory kawałek przed wejściem na tor podejściowy, gdzie zaczynały się płycizny ukazał nam się niesamowity obrazek. Na samym brzegu, a właściwie częściowo w wodzie stały kolorowe domki rybackie. Zbudowane na palach. W popołudniowym słońcu, które świeciło nieprzerwanie, odcienie błękitu, czerwieni połączonych z bielą odbijały się tęczowo w szmaragdowej wodzie.  Pomiędzy nimi wyłaniał się długi na dwie mile kanał, a w tle wysokie, majestatyczne, nagie skały strzegły Missolungi. Kapitan wywołał wszystkich na pokład, aby podziwiali niesamowite wejście do laguny.

Zanurzyliśmy się w inny świat. Sophi spokojnie przecinała dziobem wody wąskiego kanału a my z okrągłymi z zachwytu oczami i wielkim uśmiechem na twarzach wyłapywaliśmy na lądzie atrakcyjne szczegóły. Po prawej stronie mieliśmy słynną Tourlidę – wioskę rybacką na lagunie, odcinającą morze od słonego jeziora. Z każdego drewnianego domku na palach, które nazywane są „pelades” wychodził długi pomost, do których były przycumowane niewielkie rybackie łódeczki. Do części domów dochodziły tylko ścieżki, gdyż woda sięgała prawie do wejścia a samochody stały kawałek dalej na suchym lądzie. Wioska sprawiała wrażenie bardzo ożywionej, ludzie siedzieli na tarasach, kąpali się w kanale, wędkowali. Każdy z domków był inny. Różniły się nie tylko rozmiarem, kolorem, ale i pomysłowością w architekturze. Wszystkie były niskie i absolutnie tworzyły niesamowitą harmonię tego miejsca. Po lewej stronie również znajdowały się domki, ale już mniej spektakularne, aczkolwiek w większości również ożywione ludzkim pierwiastkiem. Przynajmniej tak sadziliśmy, bo na szczycie kilku pomostów siedziały panie w różnym stadium pokrycia błotem! Że to panie, zorientowaliśmy się tylko po kostiumach kąpielowych. Jedne miały błoto na twarzy, inne na stopach i dłoniach, ale były też dwie, których ciała całkowicie pokrywało błoto. Dopiero potem dowiedzieliśmy się, iż muł z tych terenów jest traktowany jak najlepsze spa! Tysiące Greków przyjeżdża tu rokrocznie, aby zażywać kąpieli w bogatej w minerały wodzie oraz okładów z odżywczego błotka. Po pół godzinie znaleźliśmy się w sporej zatoce, która kończyła się wejściem do mariny. Pod czujnym okiem kapitana z jachtu pod maltańską banderą rzuciliśmy kotwicę. Miejsca było sporo więc zachowaliśmy słuszną odległość, gdyż nikomu “na głowie” – czytaj “kotwicy” nie lubimy stawać.

Usiadłam ze szklaneczką białego wina na decku i chłonąc otaczające mnie krajobrazy zrobiłam mojej załodze krótką pogadankę historyczną, gdyż Missolungi to miejsce, które zna każdy Grek od czasów szkolnych. To tutaj odbyły się jedne z najważniejszych walk o niepodległość tego kraju. Tragiczne zdarzenia z 1825-1826 roku zapisały się na zawsze na greckich kartach historii. Zanim jednak doszło do krwawej walki, przez kilka lat Grecy bronili się dzielnie zarówno od strony gór jak i morza, korzystając z szybkich, zwinnych okrętów i znajomości nawigacji w płytkiej lagunie, co pozwalało na dostarczanie pożywienia oblężonemu przez Turków miastu. Z obronną misją przybył tu nawet słynny angielski poeta George Byron, który był ogromnym zwolennikiem pomocy Grecji. Przeznaczył na obronę Missolungi całe swoje fundusze, za które zakupił broń. Niestety zmarł na malarię w trakcie oblężenia nie doczekawszy głównej walki. Jego pomnik stoi dziś w Parku Bohaterów w centrum miasteczka. Wracając do historii żywność niestety stopniowo się kończyła a tureckie wojska nie ustępowały. Przygotowano plan Wyjścia z Missolungi, gdyż mieszkańcom groziła już śmierć głodowa. Ludność podzielono na zdrowych, którzy mieli podjąć próbę wydostania się z fortecy, przedarcia się przez linię wroga a druga grupa, niezdolna do ataku (chorzy, ranni, kobiety i dzieci) mieli zostać w fortecy i bronić się. Wyjście z Missolungi nie powiodło się, gdyż tureckie wojsko zaczęło bezlitosny ostrzał. Większa część ludności zginęła, pozostali wycofali się do fortecy. W Niedzielę Palmową Turcy wdarli się miasta. Dumni Grecy zamiast niewoli wybrali zbiorowe samobójstwo wysadzając się w owej fortecy, pozostałych wymordowano a młode kobiety i dzieci sprzedano w niewolę.  To wydarzenie wzbudziło odbijające się echem skutki w międzynarodowej opinii publicznej co na szczęście doprowadziło do interwencji kilku zagranicznych rządów. Po ostatecznej bitwie w Navarino Grecja odzyskała niepodległość. Gdy popołudniu następnego dnia spacerowaliśmy cichym i pustym Parku Bohaterów (The Garden of Heroes), w którym teraz odpoczywały tylko białe posągi bohaterów pod czujnym okiem pana strażnika, wszyscy czuliśmy w powietrzu magię tej historii.  Sławne dzieło Eugene Delacroix “Grecja na ruinach Missolungi” perfekcyjnie ujmuje to wydarzenie na płótnie. 

Spacerując wąskimi uliczkami moją uwagę zwróciła duża ilość pustych domów oraz zamkniętych sklepów i zakładów. Powodem mogłaby być pora dnia, jeśli chodzi o przybytki przemysłowe, ale w przypadku pustych domów myślę, że to raczej niewykorzystane w tym pechowym sezonie apartamenty i kwatery. Samo miasteczko nie jest aż tak atrakcyjne jak okolica lagun i pelades, aczkolwiek stanowi zgrabne uzupełnienie wątków historycznych. Missolungi zgodnie ze swoją nazwą „wioska przy jeziorze” żyje z darów morza. A poza właściwościami mineralnymi otaczających ten kawałek lądu wód, to sól jest jej największym bogactwem. Z informacji, do jakich się dokopałam jest tu największa fabryka soli w Grecji. A przynajmniej była jeszcze kilka lat temu. Przepiękne zdjęcia znalazłam na stronie wyborczej.

Przed kolacją w jednej z nadbrzeżnych knajpek zrobiliśmy sobie jeszcze turę pontonem po marinie, która opisywana jest jako cały czas rozwijająca się nowoczesna marina. Na wiosnę 2020 roku rozpoczął się II etap rozbudowy. Może kiedyś warto tu będzie nawet stanąć na zimę, gdyż miejsce ze względu na swoje położenie w lądzie ma genialną ochronę. Czytając dyskusje w ostatnich tygodniach odnośnie, gdzie najlepiej schronić się w tym rejonie przed nadciągającym na Morze Jońskie cyklonem Sebastian był pewny, że stanęlibyśmy właśnie w Missolungi.

Wieczorem droga przez lagunę zagęściła się rowerzystami, którzy pędzili na wieczorny spektakl zachodu słońca. My mieliśmy okazję podziwiać początek dnia, który dla mnie był jednym z piękniejszych poranków na morzu. Z za słonego jeziora, przytulone do gór zaczęło się wynurzać słońce. Kładło nieśmiałą poświatę na maszty jachtów, które srebrzyły się dając dodatkowy efekt do porannego widowiska.  Missolungi, na pewno Cię jeszcze kiedyś odwiedzimy.

Magdalena Banasik

komentarze 2

  • Kris s/y Anna Lucja

    Fajnie piszesz.Z przyjemnością wróciłem wspomnieniami do Missolungi, a stałem tam dwa razy. To na pewno bezpieczna “dziura huraganowa” choć dla jachtów z Egejskiego trudna do osiągnięcia w krótkim czasie. Te tureckie rzezie ludności greckiej w Prevezie i Missolungi dołowały mnie. Znacznie lepiej się czułem w aspekcie historycznym w Navpaktos czy Navarino. A gdzie zostawiliście łódkę? Czy status mariny Trizornia dalej jest jaki był?

    • admin

      Dzięki Kris :-). Na mnie Missolungi zrobiło duże wrażenie. Kontekst historyczny fakt, krwawy. Łódkę mamy w Chalkutsi. Odnośnie Trizonii to z tego co słyszeliśmy i co zobaczyliśmy to raczej bez większych zmian. Przyjemna wyspa, ale sporo w marinie do zrobienia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *