Dzieci na pokładzie,  Grecja,  Na żagle z dziećmi,  Życie na wodzie

Tajemnica wysp w Zatoce Pagasyjskiej. Volos cz. II.

Wizyta na Ptasiej Wyspie

Po wypłynięciu z portu słynnego miasta Argonautów morze powitało nas sporym podmuchem greckiej, popołudniowej bryzy. Rozpędzeni do 6,5 knts, co jest dużą prędkością dla naszego jachtu pomknęliśmy w stronę wysepki Pitou.  Delektowaliśmy się przez kilka godzin morskim klimatem, który zapewniła nam Zatoka Pagasyjska. „Argonautes” płynęli obok i w końcu mieliśmy szczęście złapania Sophi pod żaglami w kadrze aparatu. Dopłynęliśmy do malutkiej Pitou, która ma kształt jakby takiej trochę zduszonej ósemki lub wielorybiego ogona. Postawiliśmy się na kotwicach w jednej z dwóch zatoczek na wyspie. Nie wiem, czy Pitou znaczy ptasia wyspa, ale z pewnością to one były tu prawowitymi mieszkańcami. Mew było tak dużo, że zakrzykiwały nawet wszechobecne cykady. Latały nad jachtami, po sobie tylko znanych trajektoriach, kręcąc piruety i lądując co chwilę w wodzie w poszukiwaniu małych rybek. 

Uwaga niebezpieczeństwo!

Woda super, ciepła, może kolor odbiegał lekko od magicznego turkusu, ale nikomu to nie przeszkadzało. Można było się w końcu zanurzyć po staniu w mieście. Niestety pojawiła się jedna przeszkoda. Parzące meduzy (wg mnie to była Pelagia Noctiluca). Wszędzie były, falowały swoimi nóżkami i podpływały blisko jachtu i osób kapiących się. Zapewne nieświadomie, ale zastanawialiśmy się momentami, czy nas nie ganiają :-). Niestety poza niezaprzeczalnie urokliwym wyglądem okazały się bardzo uciążliwe. I to nawet oparzenia nie tyle, że były nieprzyjemne, co bolesne. Postanowiliśmy pływać w maskach, żeby mieć na nie oko. Nie wszystkim jednak udało się je w porę wypatrzeć. Ja poczułam w pewnym momencie jakby uderzenie z bicza, zakończonego rzemykami, każdy ze sporą ilością haczyków na końcu. Mój prawy nadgarstek zapłonął ogniem. Na ręce pojawiły się 3 otaczające ¾ nadgarstka czerwone, puchnące linie. Oj chyba do wody już tutaj nie wejdę. 

Uratowana mewa

Pod wieczór pontonem wybraliśmy się na wyspę. Jedyna tabliczka, jaka znajdowała się na wyspie była mocno zużyta i tylko po grecku. Nie znaleźliśmy też żadnych informacji o zakazie wchodzenia na nią. Na brzegu znaleźliśmy młoda mewę, której przekręciło się skrzydło i nijak nie mogła sobie z tym poradzić. Kolega Igora odważnie przewrócił mewę i udało mu się umieścić skrzydło w prawidłowym położeniu. Dopingowana naszymi okrzykami wstała na nogi i zaczęła powoli się przemieszczać. Teraz już chyba zasłużyliśmy na wstęp na wyspę. Po zmroku mewy trochę ucichły, ale całkiem spać nie poszły, chyba jakaś część pełniła wachtę.

Cumy na pokład... nie na talarze 🙂

Kolejnym, bliskim przystankiem była Agia Kyriaki, nadbrzeżna część miasteczka Trikieri na najbardziej wystającej części półwyspu Pelion w Tesalii (region Grecji) nad Zatoką Pagasyjską. Przycumowaliśmy przy betonowym nabrzeżu, gdzie było miejsce dla 3-4 jachtów. Na brzegu przywitały nas lekko obojętne spojrzenia gości restauracji, którym prawie wrzuciliśmy cumy do talerzy 😊. Właściciel jednej z restauracji emanował większą empatią i pomógł nam zacumować, za co obiecaliśmy mu, że wieczorem stawimy się na kolacji. Wioseczka oczarowała mnie swoją prostotą, przepięknym widokiem ustawionych stolików przy każdym możliwym pomoście lub wychodzącym w morze pirsie. Postój był darmowy, na ok 3 m głębokości, polery nie zniszczone.

Rozbujana Agia Kiriaki

Jedynym minusem była popołudniowa fala, która przyszła od przepływającego na Skiathos promu i wprawiła jachty w taneczny rozkołys, który odbity od betonowego zaułka mógł być nawet trochę groźny, gdyby wyskoczyły odbijacze. Kolejny prom miał być dopiero o 23.00, więc spokojni udaliśmy się na stromą wyprawę do górnego miasteczka Trikieri, które jest jedynym na tej części półwyspu. Godzinna wspinaczka została wynagrodzona kolejnym urokliwym zakątkiem, z greckim kościołem prawosławnym na samym szczycie i przepięknym widokiem na całą okolicę. Główny ryneczek składał się z kilku knajpek, których stoliki wystawione pod platanami i zawieszonymi na nich lampionami zapraszały do wspólnego biesiadowania. I tylko czekałam aż wpadnie tu jakiś lokalny muzyk i usłyszymy Greka Zorbę.  

Tajemnice Old Trikieri

Gdyby jednak popłynąć z wyspy Pitou na kolejną wyspę, o nazwie Old Trikeri (przy półwyspie Pelion) znaleźlibyśmy się na kolejnym rajskim miejscu nie znanemu masowej turystyce. Całoroczna populacja tej 4,5 km wysepki to 20 osób. Na wyspie nie ma samochodów a produkty spożywcze dowożone są promem. Na wyspie znajduje się okazały klasztor, gdzie mniszki czasem wpuszczają turystów, aby mogli zobaczyć ich życie za murami. Wysepka Old Trikieri była przez wieki niezamieszkana, gdyż dzięki swoim postrzępionym brzegom stanowiła raj dla piratów, którzy mogli ukrywać się w nich przez długie miesiące. Legenda głosi, że w XVIII w na wyspę zawitał mnich, który znalazł Ikonę Matki Boskiej (być może porzucony łup piratów) i postanowił zbudować w tym miejscu klasztor – ówczesny Moni Panagias. Budowla świętego miejsca nie uchroniła jednak wyspy przed dźwiganiem mrocznego brzemienia.

Po greckiej wojnie domowej miejsce to stało się więzieniem i miejscem pracy przymusowej dla mężczyzn a kilka lat później dla komunistycznych i lewicowych więźniarek politycznych. W 1949 roku liczba więźniów wzrosła do 4700 osób. Stan ten trwał do 1953 roku, kiedy obóz został zlikwidowany. Teraz oblewające brzegi turkusowe wody zatarły już ten ponury czas, którego wyspa była świadkiem. Nie znaliśmy tej historii goszcząc się i jedząc przepyszną kolację w restauracji Isalos, która otoczona niesamowitymi uprawami warzyw na niewielkich spłachetkach ziemi zdaje się trzymać tajemnice wyspy tylko dla siebie. Postój możliwy tu był przy niewielkim pirsie przy restauracji lub przy nabrzeżu za osadzonym na stałe dużym promem. Kursujący mini prom, nie robi krzywdy falami.

Żródło: The Dark History of The Greek Island Paradise of Trikeri  by Tasos Kokkinidis

c.d.n.

Magdalena Banasik

komentarze 2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *