V. Saona i Rodan
WODY ŚRÓDLĄDOWE FRANCJI 30.08 – 20.09.2008
Ostatnie chwile pobytu na Kanale des Vosges nie były do końca szczęśliwe, ponieważ w poszukiwaniu internetu postanowiliśmy się zatrzymać zaraz za ostatnią śluzą kanału przy wysokim, aczkolwiek płytkim brzegu. Przybijamy do brzegu na ile się da, kładziemy trap i Sebastian po nim miał wrócić na łódkę ale w momencie wejścia na trap, ten zsuwa się z brzegu i Sebastian ląduje w wodzie, pechowo na kolanach. Z sykiem bólu wstaje i patrzymy na rozcięte kolano, z którego leje się krew. Jakoś wchodzi na łódkę i zakładamy opatrunek. Internet sobie darujemy i wpływamy na Saonę. Jest to duża francuska rzeka płynąca prawie z Monthureux sur Saone w Haute Saone przez Burgundię, Dolinę Rodanu aż do Lyonu gdzie łączy się z Rodanem w największą francuską rzekę, płynącą już do Morza Śródziemnego. Mamy do przepłynięcia Saoną prawie 400 km.
W pierwszej jej części Petite Saone (mała Saona) prąd jest znikomy, więc przyspieszenia nie mamy wiele więcej niż moc silnika. Krajobrazy zmieniły się całkowicie, już nie gęsty las ale rozległe pola, doliny, małe miasteczka porozrzucane nad brzegiem rzeki. Charakterystyczny element regionu to wzory na dachach ułożone z dachówek w wielobarwne trapezy, kwadraty i inne figury geometryczne. Pierwszy fajny port łapiemy w Fouchecourt, gdzie stajemy z naszymi znajomymi belgo-hiszpanami. Port i knajpkę prowadzi małżeństwo szwajcarów Heidi i Stefan, którzy 4 lata temu popłynęli w rejs na Morze Śródziemne na 14 miesięcy, w drodze powrotnej zatrzymali się w Fouchecourt i zostali już przejmując we władanie niewielki port. Napisali też po powrocie książkę o swojej podróży, ale co ciekawe z punktu widzenia psa, który im cały czas towarzyszył! W tym porcie szybko poczuliśmy się dobrze. Wieczorem po zamknięciu knajpki długo siedzieliśmy, gadaliśmy i piliśmy piwo z nowymi i starymi znajomymi. Przekazali nam trochę ciekawostek i ostrzeżeń (głównie przed cenami portów!). Rano wspólnie z nimi przygotowujemy hiszpańską Paellę i zjadamy ją wspólnie na midi (czyli na lunch). Pychotka!!
Kolejna atrakcja na Saonie to tunele, mamy ich 2 każdy po ok 600 m długości, robią niesamowite wrażenie. Zwłaszcza, że nasz jedyny tunel do tej pory pod którym przepływaliśmy jachtem (PETRĄ zresztą) był pomiędzy Szelągiem Dużym a Małym w Starych Jabłonkach. I miał on z 80 metrów.
Fajne miejsca jakie zwiedzamy płynąc Saoną to:
- Grey, które ma super zygzakowate, kolorowe dachy i piękną starówkę,
- Auxonne z Zamkiem Ludwika XI i innymi ruinami
- St Jean de Losne, gdzie zaczyna się Kanał Burgundzki, jeden ze słynniejszych francuskich kanałów,
- Tournus z rynkiem staroci w niedzielę,( na którym kupujemy Igorowi małe, prawdziwe imadło za 2 euro, bo akurat na nie zachorował) i wspaniałym portem na rzece – darmowym!
- Belleville słynne z Boujoulais Nouveau,
- Lyon gdzie zatrzymujemy się na 3 dni i zwiedzamy miasto wspinając się na najwyższe kondygnacje miasta
Mamy też trochę przygód z rybami na Petite Saone, bo tu własnie trafiają nam się największe okazy. Zgodnie ze zwyczajem, co wieczór zostawiamy wędki przywiązane i zarzucone z przynętą i jednego wieczoru przed położeniem się spać sprawdzamy, czy czegoś już nie ma. I jest! Mega ryba, tak ok 2-3 kg na pewno. Mamy ją na pomoście, biegnę po wanienkę dzieci, chwila i mamy ją w wanience. Sebastian chce ją wyjąć z wanienki i przełożyć i …. ryba już z powrotem wskoczyła do wody! Ale strata! Ciężko nam było ją odżałować a Sebastian chyba pół nocy cierpiał :-). Z sukcesem udało się tylko wyciągnąć 50 cm suma, którego ze smakiem schrupały dzieci.
Na dużej Saonie już od St. Jean de Losne prąd zwiększa się znacznie i my przyspieszamy, jedynym dyskomfortem jest mnóstwo śmieci, które niesie rzeka. Głównie to pełno traw, gałęzi a nawet połamanych pni drzew i spotkanie z nimi nie należy do przyjemności. Co jakiś czas musimy robić manewr tyłem pod prąd i zrzucać z kila to paskudztwo co nam się zaczepia i nas ostro spowalnia. W St Jean de Losne poznajemy też małżeństwo Niemców, którzy również płyną na Śródziemne niewielką 6 metrową łódką coś jak nasze El Bimbo. Zapytani przez nas na ile płyną odpowiadają – na zawsze! Oboje tak koło 60 lat, pewnie już na emeryturach śmigają w świat. Ale tak naprawdę nie przypominali dotychczasowych Niemców jakich spotykaliśmy na wypasionych łódkach, to była raczej skromniejsza wersja naszych sąsiadów. A może po prostu lubią taki styl życia? Widzimy się potem jeszcze w dwóch portach i spędzamy wspólnie miły wieczór przy ognisku.
No i w końcu 12 września wpływamy na ostatni etap naszej podróży do morza – Rodan. W Lyonie Saona płynie równolegle z Rodanem z dwóch stron miasta a za Lyonem łączy się z Rodanem w jedną wielką rzekę RODAN. Żegluga Rodanem jest bardzo szybka, płynie on z prędkością od 3 do 4 węzłów, więc przebiegi dzienne mamy duże ok 60 km. Pogoda kiepska, gdyż pada często, coś to południe mało południowe. Na Rodanie jest 12 dużych śluz i dzięki temu jest uregulowany i mniej dziki niż Ren. W porty mocno nie obfituje a sporo tych co jest są za płytkie na naszą łódkę. Stajemy więc drugiego dnia przy pomoście przed Śluzą Chateaunef du Rhone i Sebastian jedzie rowerem do portu 2 km dalej sprawdzić, czy jest szansa dla nas tam wpłynąć. Poza tym wiatr mocno wieje – czyżby to ten słynny Mistral z nad Rodanu?
Nocujemy jednak przed śluzą, bo w porcie nie ma miejsc. Przy okazji zwiedzamy stare, opuszczone, francuskie gospodarstwo podczas popołudniowego włóczenia się po okolicy. Igor z zaciekawieniem buszuje po starych ruinach. Rano ruszamy dalej ale wiatr naprawdę przemienia się w Mistral, bo wieje bardzo mocno, co prawda w słuszną stronę, więc wiatr +prąd rzeki + silnik daje nam prędkość światła :-). Wejście do śluzy przy tych warunkach zaczyna być hardcorowe, nie możemy się utrzymać przy ścianie tak nas zwiewa. A przechodziliśmy właśnie śluzę Bollene – największą śluzę na Rodanie 23 m w dół ! Płyniemy więc jeszcze kawałek, cudem udaje nam się wejść, prześluzować i wyjść ze śluzy Caderousse niedaleko Avignion, za którą już stajemy. W końcu nasz biedny silnik to nie 150 koni Niemca, tylko 15 polskich koników …
Prosimy przez VHF Pana Śluzowego o możliwość pozostania przy pomoście, aż się wiatr uspokoi. Nie ma z tym problemu. Pomosty te są przeznaczone na postoje tylko dla łódek oczekujących na śluzowanie, więc to miło że możemy dłużej postać.
Postoje na śluzach wydają nam się dobrym rozwiązaniem na drogę powrotną pod prąd Rodanem, kiedy nie ma możliwości zrobić więcej niż 20 km dziennie i dotrzeć do portu, które są średnio co 40 – 50 km.
Czekamy na uspokojenie się Mistrala 2 dni! Peter Mayle w swojej książce o Prowansji pisał, że ludzie szaleją od długo wiejącego Mistrala. Na szczęście 2 dni to chyba nie tak długo … 17 września cumujemy przy betonowej ścianie w Avignion. Sympatyczni Anglicy pomagają się nam uwiązać do polerów. Darmowy port okazuje się być płatnym, no ale cóż zrobić. Zostajemy – słynne Avignon trzeba zobaczyć, koło mostu Saint Benezet już przepływaliśmy. W końcu też pogoda robi się właściwa jak na Sud de France. Cieplutko, ponad 20 stopni. Pierwszą rundę po mieście robię sama z dziećmi, bo Sebastian odpoczywa po niedyspozycji żołądkowej.
Miasto fantastyczne, polecam wszystkim, wąskie uliczki, często brukowane, chodnik tak mały, że wózek z Idą nie przejedzie momentami. Klimat niesamowity, pełno szkół, teatrów, uczelni. Mnóstwo młodzieży na ulicy, więc jest gwarnie i kolorowo. Całe Avignion otoczone jest murem jak to miasto papieskie, w centrum Pałac Papieży, Plac Horologie, gdzie znajduje się bajkowa karuzela dla dzieci z końca XX w.
Wieczór spędzamy na łajbie Anglików (Chimi i Bob), która jest kopią “Spraya” Joshuy Slocuma. Oni sami pływają już od 8 lat po Śródziemnym z przerwami na pobyty w domu w Yorkshire.
Ostatni przystanek przed Portem St Louis, który jest portem wyjściowym na morze, spędzamy w kolejnym godnym polecenia miejscu jakim jest Arles. Francuzi nazywają je duszą Prowansji, miasto Van Gogha, który tutaj tworzył i tutaj obciął sobie ucho. Mieliśmy także okazję poza udziałem w ulicznym bandzie, widzieć święto z okazji rozpoczęcia zbiorów ryżu w krainie Camarque. Ambasadorka miasta podpłynęła łódką do pomostu i tam oficjalnie rozpoczęła Święto Zbiorów Ryżu. Camarque to pola ryżowe i laguny, na których jest aż różowo od flamingów. Mieliśmy okazję trochę ich widzieć.
20 września przechodzimy ostatnią śluzę, która oddziela słodką wodę od słonej i znajdujemy się w Port St. Louis. Śluza nietypowa, bo szeroka prawie jak długa, tak że stajemy razem z dużą barką ale nie za nią tylko obok niej. W Porcie St. Louis orientujemy się gdzie i za ile można postawić maszt. Niestety okazuje się, że oni takiego serwisu nie dają tylko trzeba się umówić w innym miejscu Navy Service Port a Sec (tzw. suchy port) i kosztuje to .. bagatela 80 euro! Plus wolny termin za 2 dni. Na szczęście spotykamy parę Holendrów, którzy właśnie skończyli swój morski rejs a przed nimi trasa powrotna rzekami i kanałami aż do Holandii. Dokonaliśmy wymiany informacji my im o wodach śródlądowych a oni nam o morzu i portach. Powiedzieli nam o porcie po drugiej stronie zatoki de Fos gdzie można stać za darmo a postawienie masztu, czy złożenie kosztuje 38 eur, czyli nawet nie połowę. Uprzedzili nas też niestety o wysokich cenach w portach na morzu.
Następnego dnia przepłynęliśmy na silniku do Port a Sec w Martigues i w ciągu 24 godzin mieliśmy jacht już prawie gotowy do drogi morskiej. Pogoda trochę była wietrzna, więc poczekaliśmy jeszcze 2 dni zwiedzając przy okazji Martigues – miniaturową Wenecję, miasteczko położone na trzech częściach lądu z kościołem na każdej części, połączone mostami i kładkami. Na skwerkach rosną palmy, kolorowe kwiaty, czuć już bardzo klimat śródziemnomorski. Woda morska tak przejrzysta, że widać na kilka metrów w dół jak kraby się przechadzają po skałach.
Po ponad 3 miesiącach podróży osiągnęliśmy cel – Morze Śródziemne, oczywiście czas drogi nie jest tu żadnym rekordem ale i nam się nie bardzo spieszyło, w końcu to mają być długie wakacje.