Bella Italia,  Jachtowe życie,  Włochy

Bari – miejsce na zimę

Po podjęciu decyzji o opuszczeniu jachtem północnych rewirów Włoch zaczęliśmy się rozglądać za dobrym miejscem na spędzenie kolejnego sezonu. Rozważaliśmy przez krótką chwilę południe Chorwacji, ale szybko nam to wywietrzało z głowy, gdy skalkulowaliśmy ceny w okolicy Dubrownika. Pierwsze ciekawe do postoju miejsce ukazało nam się pod ostrogą buta, za półwyspem Gargano. Było to Bari – stolica regionu Apulia. Region ten już od dawna próbował być promowany w Polsce, ale głównie ze względu na brak dobrego połączenia lotniczego ciężko było mu się przebić wśród innych atrakcyjnych miejsc. W końcu Wizzair i Rynair nas wyzwolił. Są loty do Bari! Przeloty są tanie i realizowane z dużą częstotliwością.

Polecieliśmy w maju na rekonesans. Lot z Krakowa, a powrót już do Warszawy, gdyż taka konfiguracja gwarantowała najdłuższy pobyt na miejscu przy tej samej liczbie dni. Słoneczny poranek powitał nas po południowej stronie Europy. Do centrum dojechaliśmy autobusem za 4 euro/osobę. Mieliśmy hotel niedaleko Placu Garibaldiego, więc dystans z Dworca Centrale pokonaliśmy szybko na pieszo.

Po zakwaterowaniu obraliśmy kurs na port, bo taki był przecież cel naszej wyprawy. Pogoda była taka piękna, że nawet nie myśleliśmy o skorzystaniu z transportu. Mieliśmy wybraną marinę, która wydawała nam się najlepsza do naszych potrzeb, ale skoro już tu byliśmy warto było przejść się po pozostałych. Opierając się na doświadczeniu z południem Italii z Rejsu BIMSI wiedzieliśmy, że są bardzo gościnni, ale kontakt internetowy nie jest ich ulubioną formą porozumiewania się. Po dotarciu do regionu Starego Portu przeszliśmy się Lungomare aż do miejsca, gdzie zaczyna się właściwy Porto di Bari. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam, port jest ogromny. Wzdłuż linii brzegowej ma prawie 5 kilometrów a falochron jest jeszcze dłuższy.

Przekroczyliśmy bramę Porto di Bari i ruszyliśmy wzdłuż Corso Vittorio Veneto na poszukiwanie naszej mariny Mar di Levante. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze marinę Ranieri, Cantiere Ramar i próbowaliśmy dostać się do kilku innych, ale były mocno strzeżone przez metalowe drzwi bez żadnych oznaczeń. O tym, ze są za nimi mariny wiedzieliśmy ze zdjęć googlemaps. Nie chciały jednak otworzyć przed nami swoich podwoi. Wizyta w Marinie Ranieri utwierdziła nas w przekonaniu, że nie jest to dobre miejsce. Cena wysoka a co najgorsze podczas postoju jachtu na lądzie nie można na niego wchodzić. A my mieliśmy plany wielokrotnych odwiedzin tego miejsca. W końcu stanęliśmy przed kolejną metalową bramą, ale już z napisem: Mar di Levante A vele spiegate.

Powitał nas właściciel Andrea, który razem z bratem prowadzi marinę. W niewielkim porcie mieści się łącznie 150 jachtów. Setka na wodzie a pozostałe stoją na lądzie. Cztery pomosty połączone jednym długim molo. Do głównego falochronu portu w Bari jest około 2 mil. Niewielkie sanitariaty, spore biuro z salą na wykłady w szkółce żeglarskiej i kominek. Dwa długowłose owczarki spoglądają na nas z zaciekawieniem. Teraz już jestem pewna, że miejsce jest dobrze strzeżone. Andrea oprowadził nas po marinie i zapoznał ze szczegółami postoju (czytaj: cena). Po wyjściu przeszliśmy się do końca Lungomare, kupując produkty na lunch, który zjedliśmy na falochronie na końcu portu. Takiej pysznej rolady z mozzarelli nadziewanej łososiem jeszcze nigdy wcześniej nie jadłam. Popijana białym winem smakowała przyszłą przygodą i dobrym klimatem BARI na przyszły sezon!

Wracając natknęliśmy się, a właściwie wyrósł przed nami Zamek Castello Normanno Svevo. Monumentalna budowla z XII wieku otoczona jest dwoma rzędami murów a prowadzi do niej kamienny most. Obeszliśmy go dookoła i to w zupełności nam wystarczyło, gdyż jest ogromny. Intrygującym miejscem okazało się molo San Nicola gdzie zatrzymaliśmy poobserwować jak rybak tłukł drewnianą packą świeżo złowioną ośmiornicę, aby zmiękczyć jej mięso. Nogi bolały nas okrutnie ale trudno było nam się zatrzymać, więc w tym pełnym głodu nowych atrakcji doszliśmy aż do plaży o wdzięcznej nazwie Spiagia Pane e Pomodorro. Duża jej część była piaszczysta, z rozłożonymi na ręcznikach amatorami majowych kąpieli, kawałek dalej były prysznice i przebieralni oraz nad woda kamienne pomosty, z których do wody wypuszczone były metalowe drabinki. Przy ulicy jedna wielka restauracja i mnóstwo obwoźnych sprzedawców, którzy w swoich wózkach mieli wszystko od pizzy, po kanapki, zimne napoje, lody i piwo. Panował tam jeden wielki gwar, szum włoskiej mowy, okrzyki dzieci i zapach morza. To wszystko praktycznie w środku miasta.  Decyzja o zimowaniu na południu Włoch zapadła nieodwołalnie.

Magdalena Banasik 

komentarzy 5

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *